II. Jamnagar

Do miasta Jamnagar przyjechaliśmy pociągiem. Lało. Mieliśmy małe opóźnienie, co normalnie nie stanowi problemu, ale my wiedzieliśmy, że na nas czekają gospodarze tej wizyty, czyli dyrektorzy szkoły, którą mieliśmy odwiedzić i przedstawiciele księżnej Hershad Kumari, córki Dobrego Maharadży, tj. Jam Saheba Digvijaysinhji Sinh Ji. Trudne do zapamiętania? Dla wszystkich. Ale ćwiczyliśmy i nam się udało.

Na dworcu powitali nas wspomniani dyrektorzy i autobusem pojechaliśmy do hotelu. Po kilkudziesięciu godzinach w pociągu byliśmy bardzo zmęczeni i po prostu brudni. Tymczasem autokar, który zabrał nas spod dworca zatrzymał się przed czterogwiazdkowym hotelem. W eleganckiej restauracji czekało na nas wystawne ŚNIADANIE, po którym udaliśmy się do pokoi a po godzince na prysznic i „ogarnięcie się” ruszyliśmy do szkoły Shree Satiya Vidyalaya, by stamtąd zacząć wycieczkę po mieście.

Jamnagar nie jest miastem turystycznym. Położone na półwyspie Kathijawar, jest piątym co do wielkości miastem w stanie Gudźarat. Nie należy też do najpiękniejszych, ale okazało się bardzo gościnnym. Gospodarze naszej wizyty zawieźli nas do świątyń Shivy i Bala Hanuman, w której od ’64 roku bez przerwy śpiewane są mantry, no i do Balachadi, gdzie w latach czterdziestych XX wieku znajdowała się kolonia polskich dzieci – sierot wojennych po Polakach deportowanych przez sowietów w głąb ZSRR.

W Balachadi funkcjonuje obecnie szkoła wojskowa, w której naukę pobierają kilkunastoletni kadeci, jest też w oczywiście letni pałac Dobrego Maharadży, na terenie którego mieszka dyrektor wspomnianej szkoły wraz z rodziną. Nim jednak dojechaliśmy do Balachadi, odwiedziliśmy niewielki cmentarzyk na terenie koszar, by przy akompaniamencie szkockich dudziarzy, złożyć kwiaty i zapalić znicze na grobach trojga dzieci, które zmarły, mieszkając w kolonii Jam Saheba. Zmarło wtedy troje dzieci z tysiąca dwustu… bo tylu małych Polaków adoptował Dobry Maharadża i uratował, kiedy zostały same w ogarniętym wielką wojną świecie.

W Balachadi pokazano nam szkołę kadetów i zaprezentowano film dokumentalny, poświęcony sprawie polskich dzieci Maharadży, zostaliśmy też ugoszczeni po królewsku i poczęstowani wyśmienitym lunchem. W ogóle wszędzie dokąd tu – w Jamnagarze trafiliśmy przyjmowani byliśmy po królewsku i dopieszczani jak to tylko było możliwe – karmiono nas frykasami, organizowano wycieczki i przejazdy, a na koniec szczodrze obdarowano prezentami. Z myślą o ciekawskich dodam, że fundatorką wszystkiego była księżna Hershad Kumari.

Wszyscy jednak czekaliśmy na spotkanie z księżną Hershad Kumari, czyli córką Dobrego Maharadży, co stało się możliwe w drugim dniu naszej wizyty w Jamnagrze, kiedy to zorganizowano dla nas specjalny pokaz indyjskich tańców tradycyjnych i etnicznych. Dzień wcześniej też były tańce… tyle że z naszym czynnym w nich udziałem. A tańczyliśmy z uczniami i nauczycielami ze szkoły Shree Satiya Vidyalaya… ot tak, spontanicznie, bo przecież niezależnie od szerokości geograficznej, wszędzie młodzi słuchają tych samych przebojów i tak samo mocno kochają zabawę. I tak młodzież z Jamnagaru próbowała nauczyć nas tańców indyjskich a my ich na przykład „belgijki”. Ufundowali nam też wspaniałą kolację i możliwość zrobienia sobie tatuażu henną na rękach. Jak wyglądają teraz nasze „łapidełki” można sobie łatwo wyobrazić…

Ale wracając do spotkania z Księżną Hershad… Córka Maharadży okazała się być nie tylko świetną kontynuatorką dzieła swojego ojca, ale także po prostu mądrym i bardzo zmartwionym kierunkiem, w jakim zmierza współczesny świat człowiekiem, zdziwionym także faktem, iż są w XXI wieku kraje, których rządy plecami odwracają się od napływających uchodźców. Okazała się być skromną kobietą w sari, jakie może kupić w każdym z tysiąca sklepików w Jamnagarze, kruchą i schorowaną, a jednocześnie wielką i mocną intelektualnie. Mieliśmy problem jak się do Niej zwracać, bo przecież jest wysoko urodzona, ale jednocześnie – co sama podkreśla – jest demokratką, a nie „JEJ WYSOKOŚCIĄ”.

Kolejnego dnia musieliśmy pożegnać przyjazny nam Jamnagar i wyruszyć w dalszą drogę z przystankiem w jeszcze jednej szkole nadzorowanej przez stowarzyszenie założone przez członków rodzin książęcych, którego założycielem był Dobry Maharadża, czyli w The Rajkumar College w Rajkot. Żal było odjeżdżać, ale już wiemy, że wrócimy do stanu Gudźarat i przyjaznego Jamnagaru, bo Kumar nie traci czasu podczas takich wizyt i zacieśnia nawiązane kontakty. Tak też było tym razem – co prawda nie tańczył belgijki w parze z indyjską uczennnicą, ale efektem krótkiej rozmowy z panią dyrektor szkoły Shree Satiya Vidyalaya jest umowa o wymianie uczniowskiej. Tak więc pierwsi młodzi goście z Indii przyjadą do Chorzowa najprawdopodobniej już w grudniu tego roku, zaś nasi spędzą cztery tygodnie, poznając kulturę indyjską w drugim semestrze roku zbliżającego się roku szkolnego.